Moje pierwsze „Lulusiowe“ spotkaniem z dziećmi było bardzo emocjonalne.
(Dzięki Arek- ty superkuzynie!!! za bycie ze mną przed prezentacją!)
Od wielu lat nie mieszkam w Mysłowicach, w miasteczku, w którym się urodziłam, ale od 2005 roku, od pierwszego Światowego Formum Mediów Polonijnych, na które regularnie jeździłam najpierw jako korespondentka dla Radia Polonia Winnipeg, a potem jako redaktor audycji Radio Polonia Salzburg, przejeżdżałam na początku września do Tarnowa przez to miasteczko pociągiem…
Na Forum co roku można było brać udział w konkursie pt. “ Powroty do źródeł.“ Kiedy na kartkach z informacjami na temat forum przeczytałam te słowa, wiedziałam, że to całe przedsięwzięcie zmieni mnie na zawsze! Wiele już lat byłam na emigracji w Niemczach i Kanadzie i znowu w Niemczech. Miałam styczność z Polakami i naszą kulturą – ale nie z samą Polską.
Dzięki tym spotkaniom, może i także dzięki wiekowi i moim dzieciom, które, mają prawo do poznania korzeni swoich przodków, zaczęły sie moje powroty do źródeł…
Po każdym forumowym spotkaniu coraz bardziej rozumiałam moją historię rodzinną, a także poznawałam Polskę. Prawdą jest, że jeśli wyjeżdża się z kraju jako nastolatka, pozostaje się w pewnym stopniu kulturalną smarkulą, jeśli nie ma się szczęścia do prężnej, aktywnej Polonii, w nowym miejscu zamieszkania. A tak niestety w moim życiu w Niemczech było.
Dopiero w Winnipegu, na manitobskiej mroźnej prerii, w dalekiej Kanadzie, miałam szczęście do takiej wymarzonej aktywnej Polonii… Do dzisiaj nie zapomnę audycji Radia Polonia Winnipeg, w którym Bogusia z zespołu “ Sokół“ zapraszała na spotkanie Wielkopiątkowe do swojeo domu, przez które wylądowałam jako tancerka w zespole, a potem jako co-readaktor w Radiu.
Dzięki tym polonijnym doświadczeniom mogłam z wieloma ideami powoli wracać do moich korzeni i zacząć brać aktywny udział w życiu mojego regionu!
Dlatego było tak emocjonalnie w tych Mysłowicach…
Był to dom dziecka, w którym kiedyś pracowała moja niestety w tym roku zmarła ciocia. Od wielu lat przejeżdżając przez tą okolicę koło Przemszy, bardzo szybko biło mi serce – wiedziałam, że kiedyś w tym domu dziecka muszę coś dobrego zrobić dla dzieci z mojego miasteczka, którym się w życiu tak dobrze nie powiodło jak mnie…
No i w końcu do nich dotarłam! Dowiedziałam się, że pomimo ich trudnej sytuacji osobistej, dom dziecka umożliwia im dobry rozwój, a nawet i praktyki zawodowe za granicą!
Najpierw dzieci pokazały mi swój świat, swoje królestwo.
( zdjęć z dziećmi, ze zrozumiałych powodów nie stawiam na bloga )
A potem 14 -ścioro dzieci spędziło ze mną dwie i pół godziny intensywnego poznawania świata Afryki. Dzięki dobremu wyposażeniu technicznemu, mogłam pokazać im prezentację zdjęć z Kenii, szczególnie z safari na sawannie.
Sawannie, podobnej do tej, na której urodził się i dalaj żyje bohater opowiadania, Lulu z Okambara Lodge, w Namibii (http://okambara.de/) .
Prezentacja wprowadziła je w głęboką koncentrację, a opowiadanie dotknęło je osobiście.
Tak jak i on, są one opuszczone, osierocone z przeróżnych powodów, ale tak jak i Luluś, i one zostały uratowane!
Ten tak zwany “ Happy End.“ i decyzja Lusia, że będzie po uratowaniu pomagał innym zwierzętom, stała się i inspiracją dla słuchających dzieci…a wychowawców i mnie utwierdził, że dalej będziemy dzielili się tym, co najlepsze!